Z wielkim smutkiem żegnamy Panią Alicję Ostrowską, która odeszła 16 września 2021 r. przeżywszy 86 lat, a żegnamy pięknym wspomnieniem Pana Henryka Czaja, Jej Ucznia i wieloletniego oddanego Przyjaciela.
„Spieszmy się kochać ludzi…ile sensu w tej sentencji…? Jak każda śmierć przyszła za szybko i nagle.
Mimo, że gdzieś z tyłu głowy czaiła się myśl, że Pani Ala chyba powoli gaśnie…, zgasła dzisiaj 16 września 2021 roku. Miałem to szczęście, że w ostatnich latach Jej życia spotykaliśmy się dość często i regularnie. Z moją Mamą jeździliśmy w każdą niedzielę na mszę do Steblowa, gdzie rząd dusz sprawował ks. Antoni Zając – człowiek niepospolity, wielu talentów. Jego homilie, sposób myślenia i wyrażania tegoż spowodowały, że „zdradziliśmy” wiele lat temu naszą rodzimą parafię i w każdy niedzielny i świąteczny dzień jechaliśmy do Steblowa na mszę św. Przy okazji wspomniałem Pani Ali, że jeśli chciałaby posłuchać nietuzinkowych kazań – to chętnie Ją zabierzemy. Pojechała z nami i tak już zostało. Co niedzielę w trójkę pielgrzymowaliśmy do kościoła Św. Edyty a po ceremonii lądowaliśmy każdorazowo w McDonald’s na kawie, gdzie prowadziliśmy dysputy na wszelkie możliwe tematy. To był już ustalony ceremoniał, który przerwał covid oraz choroba mojej Mamy.
Panią Profesor poznałem bliżej w 1974 roku, jako uczeń I klasy Liceum Mickiewicza. Byłem po chemii p. Mariana Ożarowskiego, a więc byłem niezły, co Pani Profesor wychwyciła momentalnie. Zostałem zaufanym uczniem do spraw niezbędnych. Ponieważ moja wiedza chemiczna odstawała in plus od pozostałych w klasie – pełniłem zaszczytną funkcję posłańca do spraw zasadniczych, a więc kiedy klasa w pocie czoła usiłowała wgryźć się w meandry chemii organicznej i nieorganicznej – ja, nie nękany żadnym lekcyjnym stresem, udawałem się na tzw. „miasto”, aby Pani Profesor zakupić chleb, rajstopy, tudzież inne niezbędne do życia przedmioty. Ten proceder trwał niezmiennie 4 lata liceum, ale w tzw. międzyczasie próbowałem startować w olimpiadach chemicznych z marnym skutkiem, niestety. Przechodziłem eliminacje rejonowe i padałem na wojewódzkich, gdzie poziom był zgoła kosmiczny. Z Panią Profesor spędzaliśmy z kolegą Januszem długie godziny konsultacyjne. Pani Ala była równocześnie opiekunem Szczepu Harcerskiego w liceum a ja jego członkiem. To harcerskie współdziałanie mocno nas zbliżyło. Zawsze podchodziła do nas – harcerzy – z sympatią, poczuciem humoru i bez tej belferskiej otoczki, co bardzo sobie ceniliśmy. Po skończeniu liceum wiele sezonów wakacyjnych pracowaliśmy razem w naszym ośrodku harcerskim w Kokotku jako kadra. Przegadaliśmy niejedną noc i to nie tylko przy herbacie.
Już jako student często spotykałem się z Panią Alą na tradycyjnych i systematycznych wieczorach, które zainicjował mój kolega Roman – Jej wychowanek. Wraz z Elą, Hanią i Romanem cyklicznie spotykaliśmy się u Niej w domu, gdzie podejmowała nas wspaniałymi potrawami, a posiadała ogromny talent kulinarny! Zawsze, odkąd pamiętam, zarażała nas pogodą ducha, wnikliwymi analizami świata i ogromną sympatią – oczywiście z wzajemnością.
Pani Ala chłonęła wydarzenia kulturalne jak tlen. Często dyskutowaliśmy o różnych koncertach i imprezach. Jej krótkie, dosadne – w punkt- recenzje zawsze mi imponowały. Udało mi się zabrać Ją na kilka ważnych koncertów, z których chyba dwa były dla Niej ogromnym przeżyciem emocjonalnym. Pierwszy to koncert Chóru Aleksandrowa, a drugi to recital Artura Andrusa w Warszawie, gdzie osobiście poznała uwielbianą przez siebie Marię Czubaszek – obie Panie przysiadły wspólnie na ławce przed Pałacem Kultury, rozmawiały ponad kwadrans i oczywiście obie z nieodłącznym papierosem…!
Nie wyobrażam sobie, co przeżywała po śmierci swojego młodszego syna Mirka, pomimo to „trzymała się” znakomicie, nie dając nikomu poznać, jak wielkiej tragedii doświadczyła. To chyba najdłużej pozostanie w mojej pamięci – ta niesamowita siła ducha i poczucie humoru. Reagowała doskonale na dobry żart …i to taki „schowany”. Generalnie poczuciem humoru mogłaby obdzielić wielu smutasów i malkontentów. Nie poddawała się upływowi czasu, tuszując dolegliwości i słabość wieku, która zaczęła atakować bez pardonu, miała marzenie, aby być na ślubie ukochanej wnuczki Magdy i ujrzeć swoją prawnuczkę. To marzenie się spełniło.
Jako nauczyciel chemii Pani Profesor robiła znakomite nalewki, w szczególności przypadła mi do smaku Jej nalewka z imbirem, nieopowiedziany bukiet smakowy o mocy 60%! – bezwstydnie korzystałem z Jej chęci przyrządzania dla mnie tegoż trunku i nigdy nie odmawiałem przyjęcia tego podarunku, a Pani Ala z przyjemnością tworzyła tę nalewkę dla mnie.
Zgasła cicho w lublinieckim szpitalu. W ostatnim dniu Jej ziemskiego życia były przy Niej Jej ukochane wnuki Magda i Michał. Nie odzyskała przytomności, jestem jednak głęboko przekonany, iż czuła ich obecność.
Do zobaczenia Pani Alu w tym, ponoć lepszym, świecie – ciekawe czy można tam przyrządzać nalewki…? Jeśli tak to proszę jedną zachować dla mnie… .”
Pogrążony w smutku Uczeń i Przyjaciel
Najnowsze komentarze